„Uczeń diabła” i polityka

 

 

Wrócił doszczętnie — jak ocenia to żona — wyeksploatowany, wypalony i nie bardzo potrafił odnaleźć się w rzeczywistości jaką zastał.

 

Kontrakt z BBC Scotish Symphony Orchestra w Glasgow zakończył się w 1993 roku, ale Maksymiuk pozostał w Wielkiej Brytanii dłużej. Źródła podają różne okresy pobytu. Ja pozostaję przy wersji żony, Ewy Piaseckiej-Maksymiuk — w sumie ok. 14 lat.

Był na Wyspach artystą rozpoznawalnym i docenianym.

W 1990 debiutował na koncertach BBC Proms w Royal Albert Hall w Londynie, co dla wielu, często znakomitych, dyrygentów pozostaje jedynie w sferze marzeń.

W tym samym roku Strathclyde University w Glasgow przyznał Maksymiukowi tytuł doktora honoris causa głównie w uznaniu popularyzacji współczesnej muzyki angielskiej.

Z English National Opera przygotował w 1991 r. premierę Don Giovanniego Wolfganga Amadeusza Mozarta. Dwukrotnie był laureatem Gramophone Award: w 1993 r. — za The Confession of Isobel Gowdie Jamesa MacMillana (EMI) oraz w 1995 r. za II i III Koncert fortepianowy Nikołaja Medtnera (Hyperion). Odchodząc w 1993 r. otrzymał dożywotni, honorowy, tytuł Conductor Laureate BBC Scottish Symphony Orchestra.

Mając na Wyspach wysoką pozycję artystyczną zapraszał na koncerty polskich muzyków i zespoły.

Mimo to, o tym okresie w życiu artysty niewiele wiadomo. Moi rozmówcy, także ci, którzy byli gośćmi Maksymiuka, zapamiętali jedynie zdarzenia, w jakich uczestniczyli. Archiwalia prawie nie istnieją.

Powrót do kraju i następne lata nie mogły być łatwe.

  • Wrócił doszczętnie — jak ocenia to żona — wyeksploatowany, wypalony i nie bardzo potrafił odnaleźć się w rzeczywistości jaką zastał.

W orkiestrach za pulpitami zasiedli młodzi, świetni, muzycy, którzy Maksymiuka znali z anegdot opowiadanych przez starszych kolegów i ewentualnie z nagrań płytowych. Podobnie było z większością publiczności sal koncertowych — nazwisko Jerzy Maksymiuk przestało elektryzować. Jedyną jego ostoją była wówczas Ewa Piasecka-Maksymiuk (zresztą jest do dziś!).

W środowiskach artystycznych i instytucjach zarządzających kulturą trwały ciągnące się długo rozliczenia artystów za działalność w minionym, komunistycznym, okresie. Dodatkowo więc Maksymiuka dopadła polityka. Dość brutalnie, bo — jak sam mówi — w minionych latach odmawiał, z zasady, podpisywania podsuwanych mu petycji.

Sam pamiętam transmitowany przez telewizję w latach 70. koncert Polskiej Orkiestry Kameralnej w industrialnej scenerii budującej się Huty Katowice. Po dwudziestu latach fakt ten okazał piętnem. Niektórzy moi rozmówcy do dziś o jego telewizyjnym wywiadzie w okresie stanu wojennego mówią z dezaprobatą.

Wytykają też to, że napisał muzykę do 14 filmów Ewy i Czesława Petelskich jednoznacznie kojarzonych z najwyższym kierownictwem partii komunistycznej. Petelski był bratem ciotecznym Maksymiuka i wychowywali się blisko siebie.

  • Czy on był komunistą? — Pyta sam siebie Maksymiuk. — Musiał być, bo inaczej by nie żył. Po wojnie pod dom w Białymstoku podjechali ubecy, a moja matka: „Czesiu, uciekaj, bo idą po ciebie, chcą cię rąbnąć”. Bo on w czasie wojny był w Szarych Szeregach. I potem miał wybór: wyjechać za granicę lub wstąpić do partii. Został i się przystosował. Ale miał dobre serce i pomagał kolegom. Straszny był tylko w robocie.

Film „Czarne skrzydła” idealnie wpasowywał się w propagandową ideologię tamtych czasów.

  • Napisałem muzykę. Ładna była, melodyjna. Nie rozumiałem tych wszystkich ideologii, nie myślałem o tym i nie chciałem sobie uświadamiać. Miałem dobrą robotę i cieszyłem się, że piszę muzykę do filmu i zarabiam. A dzień 1 maja, to był najlepszy zarobek dla plastyków, aktorów i muzyków. Plastycy dużo rysowali, a muzycy robili zespół pięcioosobowy i graliśmy na akademiach, a wieczorem w Dziekance kolegom do tańca i dobrze nam płacili. Ale chyba ani razu nie szedłem w pochodzie, bo się wymykałem. A co ja, biedny student z Białegostoku, mogłem zrobić? Mogłem tylko studiować. Widziałem, co się dzieje. Ale nie mam na to wpływu, nie będę robił rewolucji, bo ze Stalinem nie wygram.
  • Czy był taki ustrój, czy siaki ustrój, to ja nie bardzo wiedziałem. I dziś, gdyby mnie ktoś zapytał: kto jest marszałkiem Sejmu, miałbym kłopot z odpowiedzią. Do tego stopnia mnie to nie interesuje. Wtedy też. Dla mnie liczyły się tylko dźwięki. Na fortepianie ćwiczyłem po 14 godzin na dobę. Tylko świat dźwięków. Taka obsesja.

Niestety, ówczesny establishment i część środowiska postrzegała Maksymiuka zupełnie inaczej — jeśli nie jako kolaboranta, to przynajmniej przyjaznego ówczesnej władzy. Niektórzy do dziś.

Blisko tych wydarzeń był Waldemar Dąbrowski, który kiedyś — jako dyrektor Centrum Sztuki Studio — „przygarnął” do Pałacu Kultury i Nauki Polską Orkiestrę Kameralną. Orkiestra przeżywała wówczas trudny moment w relacjach z Warszawską Operą Kameralną, której instytucjonalnie była częścią. Mój rozmówca widział to tak:

  • Z powodu swojej szczerej bezpośredniości, otwartego serca i refleksji krążącej wyłącznie po orbicie wokół muzyki został nadużyty przez ludzi tamtej telewizji. Ale nigdy nie przekroczył granicy, która narażałaby go na kontestację jego osoby. Przeciwnie, jako postać publiczna tamtego czasu miał w sobie światło, które było źródłem energii nas wszystkich.

Mimo niewątpliwego, światowego sukcesu, w skali, w jakiej w drugiej połowie XX wieku nie odniósł żaden polski muzyk jego los w pierwszych latach po powrocie do kraju przypominał trochę losy bohaterów dwóch filmów Istvana Szabó — „Mefisto” i „Sztuka wyboru” o Wilhelmie Furtwänglerze.

Prawdziwą osobowość Maksymiuka-artysty najpełniej natomiast oddają chyba słowa głównego bohatera filmu „Paganini: uczeń diabła”:

  • Żyję poprzez muzykę. Wszystko, co czuję, czym jestem, czym chcę być, wyrażam przez muzykę. Siebie znam ja i niewiele innych osób. Nie chcę, by ludzie wiedzieli, jaki jestem.

 

Skorzystałem z wypowiedzi J. Maksymiuka zawartej w wywiadzie przeprowadzonym przez Dariusza Zaborka, „Dominujący element furii” opublikowanym w Gazecie Wyborczej z dnia 16.09.2008

 

Część etapów projektu zrealizowano
w ramach stypendium Ministra Kultury
i Dziedzictwa Narodowego

© 2018 Jacek Waloch | design: Nu Graphics